Wielkanoc w naszym domu zawsze miała jedno stałe – ja w kuchni, a mąż w roli króla. W tym roku postanowiłam to zmienić…

 

W naszym domu Wielkanoc zawsze wyglądała tak samo – ja od rana krzątam się w kuchni, piekę, gotuję, sprzątam, a mój mąż beztrosko siedzi przed telewizorem, pilnując jedynie zegarka, żeby nie przegapić ulubionych programów. W tym roku miałam dość tej rutyny…

Planowałam drobną zmianę – chciałam, by wszyscy, w tym także on, zaangażowali się w przygotowania. Może to i drobnostka, ale kiedy przyszła Wielka Sobota, okazało się, że…

 

Wielkanoc pod kontrolą

W naszym domu zawsze było jedno stałe – ja w kuchni, mąż w salonie. Przez lata nie widziałam w tym nic złego. Cieszyłam się, że mogę przygotować pyszne jedzenie dla rodziny, a on mógł odpocząć po ciężkim tygodniu pracy. Jednak z czasem zaczęło mnie to coraz bardziej irytować. Widziałam, jak inni mężczyźni pomagają swoim żonom, kroją warzywa, mieszają ciasta, a mój…? No cóż, na pytanie, czy pomoże mi z sałatką, patrzył na mnie, jakbym zapytała go, czy poleci na Księżyc.

Czas na zmianę

Tego roku powiedziałam sobie: dość! Wielkanoc nie będzie jak co roku. Zaplanowałam mały eksperyment, który miał sprawdzić, czy mąż w ogóle zauważy różnicę, kiedy to on będzie musiał trochę się napracować. Oczywiście nie zamierzałam zmieniać wszystkiego od razu. Chciałam go powoli wciągnąć w świąteczne przygotowania – delikatnie, bez zbędnych kłótni. W końcu nie o to chodzi, by wywołać burzę, ale o to, by wreszcie poczuł, że Wielkanoc to nie tylko chwila przed telewizorem z pilotem w dłoni.

Pierwsze zderzenie z rzeczywistością

Wielka Sobota zaczęła się jak zawsze. Ja od rana w kuchni, mąż jak zwykle na kanapie, ale tym razem przygotowałam mu małą niespodziankę. Zamiast tradycyjnie robić wszystko sama, zostawiłam mu listę zadań – nic wielkiego: pokrojenie warzyw do sałatki, obrane jajek i podgrzanie barszczu. Wydawało mi się, że to niewielkie, proste rzeczy, które każdy dorosły człowiek potrafi zrobić. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wróciłam z zakupów, a kuchnia wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado, a on stał tam, kompletnie zagubiony…

  • „To co, masz zamiar pomagać?” – zapytałam z uśmiechem, ale w środku czułam, jak narasta we mnie irytacja. Mąż spojrzał na mnie zdezorientowany.
  • „Ja? Ale to przecież twoje zadanie, ty zawsze robisz te wszystkie rzeczy…”

Król kontra królowa

Tego się spodziewałam, ale mimo to poczułam, jak zalewa mnie fala złości. Jak to „moje zadanie”? Czyżby Wielkanoc była „moim” świętem, które obchodziłam tylko ja, a on miał być jedynie gościem? Zaczęliśmy się kłócić. Wypominałam mu, że nigdy nie pomaga, że siedzi na kanapie, jakby to była jego jedyna rola, a on – jak zawsze – próbował się bronić, że po pracy jest zmęczony i zasługuje na odpoczynek. Ale Wielka Sobota? Przecież tego dnia nie pracował!

  • „Nie chcę się z tobą kłócić, ale może byś w końcu zrozumiał, że też jestem zmęczona, że chciałabym poczuć, że to nasze wspólne święto!” – powiedziałam w końcu, a on wstał i bez słowa zaczął kroić warzywa. Byłam w szoku. Myślałam, że zaraz się podda, rzuci nożem i wróci do swojego królestwa na kanapie, ale nie. Dokończył wszystko, co mu kazałam. I co ciekawe, zrobił to dobrze!

Prawdziwa zmiana

Następnego dnia – w Niedzielę Wielkanocną – wszystko wyglądało inaczej. Mąż przyszedł do kuchni i zapytał, czy może coś pomóc. Pomyślałam, że może to jednorazowy zryw po wczorajszej kłótni, ale nie. Podgrzał barszcz, wyłożył jajka na stół i nawet przyniósł sztućce do jadalni. To było jak mały cud. I wtedy zrozumiałam, że może to nie jest kwestia lenistwa, ale tego, że przez lata dawałam mu przyzwolenie na bycie „królem”, a ja – „służebnicą”. Czasami wystarczyło jedno małe posunięcie, by obudzić w kimś chęć do zmiany.

Wszystko jasne

Wieczorem, kiedy już skończyliśmy świętować, mąż przyszedł do mnie i powiedział coś, czego nie spodziewałam się usłyszeć:

  • „Wiesz co? Przepraszam. Może nie zdawałem sobie sprawy, ile pracy wkładasz w te wszystkie przygotowania. Ale podobało mi się, że mogliśmy to zrobić razem.”

Uśmiechnęłam się. W końcu udało mi się zmienić coś, co myślałam, że jest nie do ruszenia. Czasami potrzeba po prostu trochę wytrwałości i odrobiny sprytu, żeby pokazać komuś, że święta to nie tylko siedzenie przy stole, ale przede wszystkim wspólne przygotowania.

A jak Wy byście postąpili na moim miejscu? Co myślicie o takim podejściu? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku! 😊

error: Treść zabezpieczona !!