Myślałam, że zwykła kłótnia z sąsiadem szybko się skończy. Nie przewidziałam, że przerodzi się w wojnę, która trwa już miesiącami…ale ja mu dam nauczkę…
Kiedy przeprowadziłam się do tego bloku, cieszyłam się, że w końcu mam swój własny kąt. Okolica była cicha, a sąsiedzi wydawali się normalni. Mieszkałam tu już od kilku miesięcy, kiedy po raz pierwszy wdałam się w kłótnię z sąsiadem z dołu, panem Jankiem. Nasza pierwsza sprzeczka dotyczyła czegoś, co wydawało się zupełnie nieistotne – odgłosów muzyki, które rzekomo słyszał z mojego mieszkania.
– Pani to chyba sobie urządza dyskoteki? – zapytał z ironią, kiedy spotkał mnie na klatce schodowej.
Byłam zaskoczona. Muzykę czasem puszczam, ale nigdy nie na tyle głośno, żeby przeszkadzała innym. Grzecznie odpowiedziałam, że może słyszał coś od innego sąsiada. Ale pan Janek był nieugięty.
– Słyszałem, co słyszałem! – stwierdził sucho, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego mieszkania.
Zbagatelizowałam to, myśląc, że to tylko chwilowa irytacja. Myliłam się.
Bitwa się rozpoczyna
Następnego dnia znalazłam na drzwiach karteczkę. Była to wiadomość od pana Janka, w której przypominał mi, że „w bloku obowiązuje cisza nocna”, i że „jeśli nie dostosuję się, będą tego konsekwencje”. Wtedy coś we mnie pękło. Nie miałam zamiaru pozwolić, by sąsiad wtrącał się w moje życie, zwłaszcza że muzyka, której słuchałam, nie była tak głośna, jak sugerował. Postanowiłam go zignorować, ale szybko okazało się, że nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
Zaczął zgłaszać kolejne „problemy”. Narzekał na to, że moje drzwi skrzypią za głośno, że pralka działa o „niewłaściwych porach” i że nawet odgłosy moich kroków na korytarzu są dla niego irytujące. Z każdym kolejnym dniem stawało się to coraz bardziej absurdalne.
Zaczęłam podejrzewać, że pan Janek po prostu szukał pretekstu do konfliktu. Nie zamierzałam jednak siedzieć z założonymi rękami.
Zamiast poddać się tej bezsensownej kłótni, postanowiłam odpowiedzieć po swojemu. Kupiłam sobie nową parę butów na obcasie – idealną do poruszania się po korytarzu, w godzinach, które „irytowały” pana Janka. Kiedy zauważyłam, że wygląda przez wizjer za każdym razem, gdy wychodzę z mieszkania, zaczęłam rozmyślnie hałasować jeszcze bardziej. Nie miałam zamiaru pozwolić, by ktoś dyktował mi, jak mam żyć we własnym domu!
Oczywiście nie trwało to długo, zanim znów zaczęły się skargi. Pan Janek napisał do administracji budynku, próbując wmówić, że jestem uciążliwym sąsiadem. Ale administracja zignorowała jego narzekania – w końcu nie było dowodów na to, że łamię jakiekolwiek zasady.
Wojna nabiera tempa
To, co zaczęło się od muzyki, szybko zamieniło się w pełnowymiarową wojnę sąsiedzką. Pan Janek zaczął robić mi na złość na różne sposoby – przestawiał moje doniczki na korytarzu, kładł śmieci na wycieraczce, a nawet dzwonił do drzwi o dziwnych porach, tylko po to, żeby potem uciec. Stało się jasne, że zamierzał kontynuować tę wojnę, nawet jeśli to miało go kosztować czas i nerwy.
Ale ja nie zamierzałam się poddawać. Wiedziałam, że jedynym sposobem, żeby wygrać tę bitwę, jest pokazanie, że nie dam się zastraszyć. W końcu to ja miałam prawo do życia po swojemu, w swoim mieszkaniu.
Jak mu dam nauczkę
Zdecydowałam, że nie tylko odpowiem na jego zaczepki, ale zrobię to w sposób, który pokaże, że nie dam się łatwo zgnębić. Skontaktowałam się z administracją i złożyłam oficjalne skargi na pana Janka – na jego zakłócanie porządku, na śmieci na wycieraczce i ciągłe nękanie. Postarałam się również, by kilku innych sąsiadów, którym również przeszkadzało jego zachowanie, wsparło moje zgłoszenie.
Pewnego dnia, gdy znów usłyszałam jego kroki za drzwiami, gdy cicho przestawiał mi doniczkę, otworzyłam drzwi tak gwałtownie, że o mało nie spadł ze schodów. Popatrzyłam mu prosto w oczy i powiedziałam:
– Panie Janek, ta wojna się skończy. I zapewniam pana, że nie na pana warunkach.
Jego mina była bezcenna. Od tamtej pory kłótnia powoli zaczęła wygasać, a pan Janek unikał kontaktu, jak tylko mógł. Wiedziałam, że to nie koniec, ale miałam świadomość, że dałam mu do zrozumienia, że nie warto zadzierać ze mną.